Czy już wszystkie wydziały miały swoje otrzęsiny? Ano nie
wiadomo... Niech będzie jednak wiadomo wszystkim, którzy to
właśnie czytają, ze Wydział Geodezji Górniczej i Inżynierii
Środowiska dopełnił tej tradycji. Otóż dnia 14 listopada 2002
roku odbyła się Wielka Impreza Otrzęsinowa Geodetów.
Wszystko rozpoczęło się po godzinie 19.00, kiedy to w klubie
"Zaścianek" zaczęli pojawiać się pierwsi uczestnicy
niezapomnianej uroczystości. Nieświadomych zbliżającej się
zabawy czekała bardzo miła niespodzianka. Ci wszyscy, którzy
świadomie przyszli jako pierwsi, zaoszczędzili 3 złote na
wstęp, zajęli ostatnie wolne miejsca siedzące i jeśli nie
przesadzili z zabawą to nic ich nie ominęło.
Na tak ważnej i wyjątkowej uroczystości, odbywającej się tylko
raz do roku nie mogło zabraknąć przedstawiciela wydziału o
troszkę wyższym stopniu naukowym niż my, przyszli magistrowie
inżynierowie. Swoją obecnością zaszczycił nas prodziekan do
spraw studenckich dr hab. inż. Stanisław Gruszczyński. Musiał
przecież zobaczyć kogo niebawem przyjdzie mu uczyć. Jego zdanie
pozostaje nieznane, ale uśmiech towarzyszący mu do końca pozwala
wierzyć, ze na pewno się nie załamał... że jest pełen nadziei
i wiary w swoich "wychowanków".
Nie obyło się bez konkursów pozwalających wykazać "kociakom"
swoje zdolności praktyczne. Oceniano zdolności taneczne, a
także inne zdolności, których nazwanie przysparza pewne trudności.
Przypomnijmy wiec, ze był konkurs sprawdzający szybkość spożycia
"zupy chmielowej". Niektóre dziewczyny wykazały
też niepospolitą odwagę decydując się na przełożenie puszki
pewnego napoju energetycznego przez nogawki swoich jeszcze
nie do końca znanych kolegów, i spożycia go (oczywiście napoju).
W końcu każdy pretekst do poznania nowej osoby jest dobry...
Odwaga została solidnie uhonorowana nagrodami... ale nie piszmy
jakimi, bo każdy wie, ze to gest najbardziej się liczy.
A teraz coś o konkursie, który się nie udał. Każda osoba wchodząca
w zależności od płci losowała kotylion i miała za zadanie
odnaleźć swojego partnera (partnerkę). Być może błędem było,
że każdy kotylion miał tylko jeden odpowiednik i poszukiwania
mogły być żmudne... ale mogły się przecież opłacić. W końcu
wszystko można tłumaczyć na różne sposoby. To wytłumaczmy
tak, że oprócz tego, że dyskotekowe oświetlenie nie ułatwia
rozróżniania szczegółów to mentalność ludzi z AGH jest specyficzna.
Każdy bawi się z każdym i nie tworzą się żadne zamknięte grupy.
Ludzie są otwarci na wszelkie nowe znajomości i nie limitują
znajomych. Liczą się inne rzeczy niż kotyliony. Gdy ten artykuł
powstawał rozpoczynały się zabawy mikołajkowe i wielu z nas
miało też okazję zobaczyć jak wyglądają zabawy bliskiej odległością
nam uczelni. Ale nie ważne... to nie jest rozprawka o zachowaniach
studentów różnych uczelni.
Ilość uczestników przerosła możliwości klubu, a należy podkreślić,
że zabawa pokryła się z meczem Wisła Parma. Tylko niech
nikt nie myśli, że nie było u nas żadnego kibica. Wszyscy
kibicowali Wiśle - jedni głośniej, inni ciszej niezależnie
od płci. Przebieg spotkania można było na bieżąco, podczas
tańców, obserwować w telewizorze, lecz bez komentatora.
Nie ośmieliliśmy się oszacować ogólnej liczby uczestników.
Napisać trzeba, że niestety zabrakło miejsca dla wszystkich
chętnych, co z kolei dla organizatorów było miłym akcentem
i rokuje spore nadzieje na przeprowadzenie kolejnych podobnych
przedsięwzięć. Niech się nie dąsają Ci z naszego wydziału
którzy się nie dostali do środka, a ich miejsce zastąpili
koledzy z innych wydziałów. Nielicznym obcym pozwolono bowiem
przekroczyć progi "Zaścianka" po to aby mogli obwieścić
innym wydarzenia i propagować integracje z "Kociakami".
Wszystko co dobre też się kończy. Ci którzy poznali się w
błysku lamp i zgubili się w masie ludzi maja teraz okazje
poszukania się na korytarzach pawilonu C-4, a także co będzie
o wiele trudniejsze, w innych budynkach naszej wielkiej rodziny
AGH.
/chemik
artykuł ukazał się w grudniowym numerze (7/2002)
miesięcznika BIS
|